piątek, 3 maja 2013

Białowieża - dzień szósty

Zgodnie z prognozami dzisiaj padało cały dzień. Dobry dzień na regeneracje sił i odwiedziny Muzeum Parku Narodowego.

czwartek, 2 maja 2013

Białowieża - dzień piąty

Rano pojawiło się piękne słońce mimo prognozowanego deszczu. Grzechem byłoby nie przebiec się po puszczy, tym bardziej, że w piątek ma padać przez cały dzień. Po krótkim treningu i obfitym śniadaniu wybieramy się w pobliże restauracji Carskiej na zamówiony przejazd drezyną. I już od rana pojawiają się niespodzianki:) Na miejscu spora grupa spragnionych przygód turystów oczekiwała na wymarzoną podróż szyno-wozem napędzanym siłą mięśni. Podróż się jednak nie rozpoczęła, ponieważ nie pojawili się na czas "kolejarze":) Ach te polskie koleje...nawet na zlikwidowanych liniach mają opóźnienia:) Na szczęście komunikacja elektroniczna działała bez zarzutu. Każdy oczekujący otrzymał smsa, że opóźnienie będzie wynosiło 10 min. I tu pojawiły się komentarze: "spóźniają się, bo kręcą loki", "bo imprezę mieli", "bo zatrzymali ich na granicy białoruskiej":) Nagle z impetem tuż obok torów wjechał samochód prosto na hydrant. Pierwsze co przyszło do głowy: "ale urwał":). Okazało się, że przyjechał pierwszy "kolejarz". Podszedł do grupy i zapytał się czy przyjechał już Damian. Oczywiście nikt z nas nie wiedział kto to jest Damian, więc nikt nic nie odpowiedział i kolejarz bez zbędnej zwłoki udał się z powrotem prosto do swojego samochodu a właściwie pod samochód robiąc oględziny szkód wyrządzonych przez "niewidzialny" hydrant. Cała grupa rozbawiona sytuacją czekała cierpliwie na Damiana. W końcu pojawił się Damian i drugi "kolejarz". Sprawna obsługa, krótkie szkolenie BHP i ruszyliśmy w drogę. Podsumowując zrobiliśmy 7km z Białowieży do Grudek i mieliśmy na koncie jedną ofiarę śmiertelną... zaskrońca, który uciekając przed stalowym kołem położył się na szynie prosto pod drezyną. Po kolejowej przygodzie przyszedł czas na kolejną rowerową wycieczkę tym razem wzdłuż granicy białoruskiej. Na starcie wyprawy kolejna niespodzianka. Pan na rowerze wyprowadzał konia na spacer:) Udaliśmy się do Kozłowej Tropiny tuż nad granicą białoruską. Po dotarciu do celu naszym oczom ukazał się jadący motocykl z dwoma osobami. Dłoń podniesiona do góry przez kierowcę motocykla oznaczała tylko jedno...chęć poznania obcych w strefie nadgranicznej. Zatrzymaliśmy się. Państwo z motocykla okazało się być patrolem Straży Granicznej. Po miłej krótkiej rozmowie, wylegitymowaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą podróż do Czerlonki. Pan porucznik ostrzegł nas abyśmy uważali w tej wiosce na psy. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy dojechaliśmy do pierwszego budynku we wiosce. Pies przywiązany do wiadra ruszył razem z wiadrem na nasze powitanie, a za nim właściciel. Na szczęście wiadro lekko wyhamowywało ruchy wrednej bestii i właściciel zdążył dorwać szczęśliwie dla nas swojego pupila. Zwracając właścicielowi uwagę, że jego pies chciał nas rozszarpać, odpowiedział tylko, że to nie pies, tylko suka:)

Białowieża - dzień czwarty

Dzisiaj mała odmiana w aktywnościach. Z rana wybraliśmy się do rezerwatu ścisłej ochrony na długi spacer. Miało być 7 km a wyszło 11 km. Przewodnik oprowadził nas po najciekawszych zakątkach rezerwatu. Po spacerku wybraliśmy się na obiad do pobliskiego zajazdu, a potem wybraliśmy się po osławiony miód lipowy z pasieki proboszcza tutejszej cerkwi. Przy okazji zwiedziliśmy wnętrze cerkwi, która jak się okazało była pozbawiona ławek tak charakterystycznych dla kościołów rzymskokatolickich. Popołudniu zaprosiła nas do siebie sąsiadka na zwiedzanie swojej posiadłości. Pożyczyła nam nawet szczudła i obiecaliśmy, że oddamy jak się nauczymy na nich chodzić. Wieczorkiem została nam mała przejażdżka na rowerze czerwonym szlakiem i powrót do chatki:)